Pan Marcin Stanowiec w swym napisanym wielce mądrym językiem tekście, zamieszczonym w serwisie kosciol.pl przedstawia czytelnikowi pewną wizję mającą dowodzić bezzasadności żądań małżeństw dla osób homoseksualnych. Zobaczmy co z tego wyjdzie gdy przetłumaczy się te skomplikowane figury retoryczne na język polski.
„Ustanawiając instytucję małżeństwa nie wchodzimy z butami w ludzkie sumienia natomiast zakładamy, że uprzywilejowane pary będą się starały o potomstwo. Ma to walor transakcji: pary dostają przywileje, w zamian za wysiłek rozrodczy i wychowawczy. Takie jest założenie legislatury – świeckiej, jak kościelnej. [...] Fakt, że nie wszystkie małżeństwa spełnią oczekiwanie legislatury nie umniejsza samego założenia. Polityka rodzinna jest sumą zachęt mobilizujących maratończyków, z których nie wszyscy dobiegną do mety. Jej zadaniem jest działać na korzyść statystyki rodzinnej i maksymalnie ją podbijać.”
W skrócie można tę wizję ująć następująco. Była sobie pewna wspólnota, w której był mądry facet lub paru mądrych ludzi. Dla uproszczenia jednak przyjmijmy, że był jeden i zwijmy go dalej wodzem. Wódz rzekł do całej swej wspólnoty: „Łączcie się w pary, kopulujcie i miejcie dzieci bo są one nam potrzebne.”. Ludzie odpowiedzieli „Nie chce się nam. Daj nam coś by się nam to opłacało.” Wódz zafrasował się. Pomyślał raz, spodobało mu się więc pomyślał po raz drugi i wynalazł małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. „Ok” odpowiedział „Macie tu małżeństwa. Jak się będziecie żenić, to dostaniecie przywileje niezależnie od tego czy coś się wam urodzi czy nie. Umowa stoi?”. Na co lud radośnie chórem odpowiedział „Stoi” i dzięki temu społeczność zachęcona do małżeństw zaczęła kopulować, miała potomstwo i nie wyginęłą ale żyła długo i szczęśliwie.
Z pewnym zażenowaniem przychodzi mi tłumaczyć rzeczy oczywiste, ale życie nazbyt często pokazuje, że jest to konieczne. Nie wiem jak dobitniej niż na przykładzie powyższej historyjki mógłbym ukazać naiwność rozumowania pana Stanowca, który najwyraźniej zupełnie nie pojął roli legislatury. Na wszelki wypadek jakby dla kogoś jeszcze nie było to jasnę, wyjaśniam, że ludzie wymyślili małżeństwa bo to instynkt a nie legislatura podpowiadała im, że łączenie się w pary zaspokoi ich popędy a uroczysta oprawa zawarcia związku utrwali go. Małżeństwo wbrew temu co uroiło się panu Stanowcowi nigdy nie było zachętą do posiadania dzieci. Dążenie do podtrzymania gatunku były niezależne od form cywilno-prawnych tworzonych przez człowieka. Jeśli jeszcze pan Stanowiec miałby jakieś wątpliwości to powinien zadać sobie pytanie o to, jaka legislatura zachęca zwierzątka takie jak łabędzie do łączenia się w monogamiczne pary na całe życie?
To nie legislatura wyznacza cele naturze tylko natura legislaturze. To proste zdanie pan Stanowiec powinien napisać sobie wielkimi literami, powiesić nad biurkiem i wpatrywać się w nie tak długo aż się mu utrwali. Powodem dla którego ludzie łączą się w pary nie jest bezpośrednia chęć posiadania potomstwa ani uzyskiwania z tego tytułu przywilejów tylko chęć odczuwania przyjemności z bycia razem. To, że chęć ta wynika z instynktu, który w jakimś stopniu może wiązać się z celem podtrzymania gatunku nie leży już w gestii ustawodawcy tylko natury. Innymi słowy natura chce zachować gatunek i daje instynkt, a człowiek stanowi prawo tak by lepiej zaspokajać potrzeby wynikające z tego instynktu. Nie jest rolą ustawodawcy oceniać naturę i definiować jej cele. Rolą ustawodawcy jest natomiast zapewnić wszystkim równe prawa, w tym również te które wiążą się z instynktami. Skoro u osób homoseksualnych instynkty są ukierunkowane na osoby tej samej płci to rolą ustawodawcy jest zapewnić prawną możliwość łączenia się w pary jednopłciowe. Dyskryminacja w tym względzie jest tu działaniem wbrew naturze.
Nawet gdyby jednak przyjąć, że na jakimś etapie rozwoju prawa intencją jakiegoś ustawodawcy nadającego przywileje było wsparcie rodzin w ich trudzie związanym z posiadaniem potomstwa to cóż z tego wynika? Czy intencja ta wiąże nas na wieki wieków? Czy widząc pewną nierówność nie możemy postąpić nieco dalej i nadać pewnej mniejszości analogicznych praw? Owszem możemy i powinniśmy to zrobić. Na zmianie tej nikt bowiem nie straci. W szczególności nie ucierpi najświętszy cel przyświecający legislaturze jakim jest prokreacja.
Pan Stanowiec w swym oderwaniu od rzeczywistości nie dostrzega jeszcze jednego aspektu. Pary homoseksualne również wychowują dzieci (nawet w Polsce). Zwykle są to biologiczne dzieci jednej z osób z wcześniejszego nieudanego heteroseksualnego związku. Zostaje więc osiągnięty upragniony cel legislatury jakim jest dziecko. Czy teraz gdy cel jest osiągnięty owa legislatura chce się na to dziecko wypiąć i odmówić jego opiekunom przywilejów, których celem jest ułatwienie wychowania go? Ja rozumiem, że pan Stanowiec może mieć różne uprzedzenia wobec homoseksualistów ale co zawiniły mu dzieci? Jeśli zależy nam tak naprawdę na dzieciach to powinniśmy pamiętać też o tych którymi opiekują się pary tej samej płci.